Gdy się człowiek starzeje, to słuch mu tępieje. I inne zmysły
też przy okazji. Tak powiadają. A więc to co nieubłagane, zstąpiło właśnie i na
mnie. Ojciec Polak się starzeje. To postanowione.
Jeszcze dwa miesiące temu ze snu wyrywało mnie nawet najmniejsze
skomlenie dochodzące ze strony łóżeczka. Próbując zasnąć, gapiłem się w sufit i
wsłuchiwałem w nocną głuszę. Czy aby oddech miarowy? A cóż to za dziwne
sapanie? O, mlaska. Pewnie się budzi. A nie, śpi dalej jednak.
Wiecznie czujny, zwarty i gotowy. Jak żołnierz na warcie. Taki co może i
przysypia, ale obudzony w środku nocy, złoży swoje AK-47 w 10 sekund i z bojowym
okrzykiem pójdzie w bój. Za Ojczyznę.
A teraz? A teraz się zestarzałem i nie ma rady. Bo jakże mnie tu winić za przytępione zmysły? Nic, ale to nic nie
jest mnie w stanie obudzić. Piski, pojękiwania, a nawet płacz Pacholęcia wznoszony wniebogłosy i znany jedynie z opowieści Żony. (Tej to dobrze. Ciągle młoda.)
I głupio mi, bo przecież Partnerstwo, bo przecież Ojcostwo Świadome. Dobrze to wymyślili - świadome. A jaki to ze mnie świadomy Ojciec taki rozespany?
Starość nie radość. Nie ma rady.... A może jednak to coś innego? Owszem, jestem jak żołnierz. Ale nie na warcie, tylko jeno taki w okopach siedzący. Wokół od czterech miesięcy ciężka artyleria, bomba za bombą. Strach, gwałt i pożoga. Eee... po takim czasie, idzie się przyzwyczaić.